top of page
History

Chciałoby się rzec, że należę do osób pokrzywdzonych przez los. Czemu tak sądzę? Matka umarła przy moich narodzinach, za co zawsze byłem w pewien sposób obwiniany, a ojciec był tyranem, który lubił podporządkować innym swoją wolę, chociaż on nadal nim jest. Z takim wyjątkiem, że już nie ma na mnie wpływu, po tych wszystkich latach (a było ich dość sporo) uniezależniłem się i zacząłem żyć własnym życiem. Zacznijmy jednak od początku. William Milo Black, młodszy brat, buntownik, który zamiast trzymać zasad woli je tworzyć. Brutalnie doświadczony przez los przez co stał się agresywny i nieustępliwy w dążeniu do celu. To ja. W szkole nigdy nie byłem najlepszy. Nie miałem idealnych ocen, a moje zachowanie pozostawało wiele do życzenia, ale mi taki stan rzeczy odpowiadał. Miałem chociaż małe poczucie, że panuje nad tym co robię i mogę samodzielnie decydować. Niestety były to tylko złudzenia, ale metka przystojnego rozrabiaki, którego boją się nawet nauczyciele ciągnęła się za mną jeszcze przez długi czas. Szczerze? Podobało mi się to. Strach innych motywował mnie do działania i chociaż nie jest to zbyt dobre to dużo dla mnie znaczył. W końcu ludzi zdobywa się lojalnością albo strachem. Tego mnie nauczono, a nikt nie próbował zmienić mojego myślenia. Cóż... Takie życie. Brat wybył z rodzinnego domu na swoje jak szybko się tylko dało, matki nie miałem, ojciec wiadomo, a reszta rodziny jakby w ogóle nie istniała. Albo porzucili kontakty już dawno temu albo nie żyli. Pocieszające. Wychowany w takim nastroju zdobyłem jedną przydatną umiejętność-zawsze umiałem przetrwać, dostosować się do sytuacji i mieć za sobą kolejny dzień. Kiedy zwerbowali mnie do wojska nie rozpaczałem . Ba, byłem nawet szczęśliwy. Dostałem swobodę i możliwość do rozwijania w sobie zabójcy, osoby, którą wszyscy respektują, którą tak właściwie byłem w środku. Jednak w pewnym momencie wyraźnie przegiąłem. Nie potrafiłem już robić nic innego,  wtedy dowódcy wysłali mnie do zakładu wychowawczego sądząc, że jestem jednym z dzieci zarazy. Sądzili, że tam znajdzie się ktoś, kto pomoże mi wyjść z tej ciężkiej sytuacji. Przez moją brutalność i chęć ciągłej walki polecono mi się tam udać. A ja co na to? Nic. Ciągle chowam w sobie psychopatę pod maską wiecznie opanowanego komandosa.

Pozostała tylko jedna kwestia. Otóż kiedy miałem niecałe 17 lat poznałem pewną dziewczynę. Miała na imię Vanessa. Była ode mnie dwa lata młodsza. Na pewnej imprezie trochę bardzo nas poniosło, a po 9 miesiącach urodził się nasz syn. Wychowywaliśmy go przez parę miesięcy, a kiedy skończyłem 18 lat zabrałem go, by móc zapewnić choć odrobinę swobody Vann. Kiedy zwerbowali mnie do wojska, nie miałem wyjścia i oddałem go ojcu, z którym stosunki się polepszyły. Teraz odwiedza mnie raz na jakiś czas, jednak nie wie, że jego matka jest w tym samym ośrodku co ja. Nawet nie jestem pewien, czy Vann w ogóle mnie jeszcze pamięta. 

bottom of page