More history
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
-Ma pan jakieś doświadczenie? Chodzi mi dokładniej o pracę z trudną młodzieżą, pełnienie funkcji psychologa, czy pedagoga w zakładzie karnym. - padło kolejne pytanie z ust mojego przyszłego pracodawcy. Siedział na przeciwko mnie w dużym, obijanym ciemną skórą, obrotowy fotel. Na podobnym siedziałem ja. Pomiędzy mną a nim stał jedynie trochę za bardzo zagracony, drewniany stół mający robić mu za biurko.
-Oczywiście, przez ponad rok, zaraz po skończeniu studiów, podjąłem się pracy w zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze w Illinois. Miałem styczność z wieloma przypadkami, niektóre były na prawdę trudne, więc postanowiłem nieco zmienić otoczenia. Mam nadzieję, że mów wniosek zostanie rozpatrzony pozytywni. Na prawdę zależy mi na tej pracy. - granatowy garnitur gryzł się z oliwkową cerą naczelnika więzienia dla nieletnich, zwanego żartobliwie wręcz poprawczakiem.
-Illinois? Słyszałem o tym zakładzie. Nie ma ono zbyt przychylnych opinii na swój temat. Niech pan powie, tak miedzy nami, czy to wszystko to prawda? - kolejne niepotrzebne pytanie, zupełnie nie adekwatne co do tematu ten rozmowy. Na jego twarzy znów pojawił się ten uśmieszek chcący odzwierciedlić jego zainteresowanie równe tamu, którym zwykle obdarowuje się starego dozorcę pracującego na nocną zmianę w kiczowatym warzywniaku.
- Cóż, to zależy o co konkretnie pan pyta. Większość z tych informacji są wręcz wyssane z małego palca. Jedynie mały procent tego wszystkiego jest warty uwagi. Więźniowie w Illinois organizuję bójki na spacerniaku, dość krwawe "na śmierć i życie" oczywiście. Co najmniej raz na miesiąc były takie akcje. Bo to oni tam trzymali nieoficjalną pieczę. Handel ze strażnikami-wręcz codzienność. Handel stanowiskami tym bardziej. Jeszcze nie spotkałem więzienia, które nie borykałoby się z takim problemem. - zdecydowanie podważyłem jego lichy autorytet.
-Dziękuję za szczerą odpowiedź. - rzekł i zamilkł sięgając po moje podanie. Przeglądnął je powoli ponownie tak samo znudzonym spojrzeniem przeczesującym kolejne linijki tekstu jak na samym początku spotkania, kiedy wręczałem mu ten skrawek papieru. - Ostatnie pytanie na dzisiaj. Dlaczego postanowił pan opuścić, jak czytałem, rodzinne Stany Zjednoczone i przyjechać do Europy, Francji tym bardziej?
- Nie jestem rodzajem człowieka, który zbytnio przywiązuje się do przelotnych rzeczy. Z resztą tak jak już wcześniej wspominałem, potrzebowałem zmiany otoczenia a wschód wydał mi się najodpowiedniejszy. Bardzo też cenię sobie podróże i poznawanie różnorakich tradycji plemion, czy krajów -Oczywiście mordercze tajemnice interesują mnie najbardziej"- Można powiedzieć, że podróże to taki mój mały konik.
- Cieszę się ze spotkania - ośmielił się powiedzieć po dłuższej chwili milczenia. Wstał i wyciągnął rękę w moją stronę. Również wstałem i odwzajemniłem silny uścisk dłoni. - Co do pańskiego zatrudnienia - zaczął jakby chciał a nie mógł. - Mam nadzieję, że będzie pan w stanie zacząć od najbliższego poniedziałku. A co do wynagrodzenia, będzie ono odpowiednie co do wydajności pracy.
- Dziękuję za spotkanie - ponownie przybrałem uśmiech okazujący znacznie większy entuzjazm niż był w rzeczywistości. - Oczywiście, że tak. Stawię się o odpowiedniej porze.Pieniądze, na prawdę nie grają tutaj żadnej, większej roli.
Mrugnąłem.
Przyjmując na twarzy uśmiech bliski temu, który gościł zawsze na obliczu Jockera, zacisnąłem mocno dłoń i przyciągnąłem mojego rozmówcę mocnym szarpnięciem w swoją stronę. Upadł na masywny blat stołu miażdżąc swoim ciężarem kruche przedmioty porozrzucane po całej jego powierzchni. - Co pan robi? - wykrzyczał prze zaciśnięte gardło. Nic mu nie odpowiedziałem. Obszedłem jedynie szybko biurko wyjmując zza paska ostry, wojskowy móż z zatartym grawerem dewizy pułku, w którym służył mój ojciec. Wspiąłem się na mebel stając okrakiem nad moją ofiarą. Zastygł w bezruchu z przerażenia. Uklęknąłem na jedno kolano miażdżąc jego mostek. - Kogo jeszcze skrzywdzisz? - wyszeptałem w kierunku ostrza, które przyłożyłem do gardła mężczyzny. Szybkim ruchem ręki pozbawiłem go oddechu, na ścianie pojawił się zaciek świeżej krwi.
Mrugnąłem ponownie.
- W takim razie, życzę udanego weekendu. - usłyszałem jeszcze krótką odpowiedź, uśmiechnąłem się lekko w podzięce i wyszedłem.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
Piątek złączył się z sobota, a ona z niedzielą i tak przeminął mój weekend. Ostatni wolne dwa dni przed kolejnym tygodniem pracy w zakładzie karnym dla młodzieży trudnej. Ha...trudnej jedynie do okiełznania przez osoby od tego niewłaściwe. Z radością wręcz udałem się na spoczynek w niedzielną noc, a kiedy moje oczy ponownie ujrzały pierwsze błyski jasnego słońca, na kalendarzu już widniała data poniedziałku. Wstałem z zamiarem wykonania swojego codziennego rytuału, ale coś mnie od tego odwiodło. A konkretniej głośne oznajmianie mojego żołądka, że domaga się jego zapełnienia, więc zanim wykonałem swoją poranną toaletę udałem się do kuchni zaspokoić jedno z moich nisko rzędnych potrzeb.
Na miejscu byłem jak zwykle znacznie przed umówionym czasem, ale to nic. Uspokaja mnie patrzenie jak na szarych murach budynku tańczą płomienie budzącego się słońca. Słyszę w tedy krzyki palonych żywcem śmiertelników, zamkniętych w potrzasku żywiołu. Nabrałem powietrza przez nozdrza, napełniając płuca chłodnym powietrzem poranku. Z łatwością można było wyczuć wilgoć unosząca się w powietrzu. Szare mury ośrodka witają mnie codziennie. Martwe oczy okien przyprawiają o ciarki mnie, podniecając tym samym drugiego mnie.
Zamknąłem samochód, zaparkowany kilka metrów od głównego wejścia prowadzącego prosto do ośrodka. Nie zwlekając ani chwili udałem się właśnie w tamtą stronę. Mój spokój myśli musiał zostać zaburzony przez niechciany obiekt w postaci strażnika. - Dzień dobry - podniósł czapkę w geście szacunku. - Życzę udanego dnia. - oznajmił jak zawsze z entuzjazmem nie pasującym zupełnie, ani do niego, ani do tego szarego miejsca. - Dziękuję, Panu również miłego dnia. - posłałem mu teatralny uśmiech i poszedłem dalej. Wszedłem do budynku oznaczonego odpowiednią tabliczką informującą o literce skrzydła.
Po długim korytarzu odbijały się kolejne odgłosy moich równych kroków. Zaskrzypiały drzwi, którymi wszedłem jeszcze przed sekundą i zatrzasnęły się z głośnym, metalicznym brzdękiem. Zaskrzyła lampa, która jako jedyna wisiała dokładnie po środku tunelu. Oświetlała jedynie mały jego skrawek .Zatrzymałem się w jasnym kole, wyciągnąłem rękę i ująłem klamkę. Przekręciłem ją. Popchnąłem drzwi i wszedłem do swojego gabinetu owładniętego mrokiem. Paranoja zaczyna brać nade mną górę.
Kolejna godzina. Tak mijał mi czas w tej palcówce, że nawet nie zdołałem zapisać w swojej pamięci każdego dnia od początku do końca. Za każdym razem brakowało mi jednego znania, paru minut, części rozmowy. Niepotrzebnej myśli... Każdy dzień był bardzo podobny do poprzedniego. Moi podopieczni przychodzili, rozmawialiśmy, a ja starałem się rozwiązać ich problem. A te były na prawdę wszelakiego rodzaju. Może i na zewnątrz te dzieci są trudne, ale w środku to ciągle dzieci, które potrzebują pomocy.
Po każdym zakończonym dnu odwiedzał mnie naczelnik w przyklejonym uśmiechem. Za każdym razem powtarzał te same pytania: jak miną dzień? Jakieś postępy? Coś nowego? A ja za każdym razem odpowiadałem dokładnie tak samo: dobrze dziękuję. Niestety żadnych, to jeszcze trochę potrwa. Nic. Do widzenia.
Ten dzień był tak samo podobny jak poprzedni i jeszcze wcześniejszy i jeszcze dalszy. Zmieniły się jedynie osoby, które odwiedzały mnie w gabinecie. A dzisiaj, miałem wyjątkowy ruch w swoim skrzydle. Jedna osoba ledwo wyszła, na fotelu już zasiadała kolejna i tak bez końca.
Na fotelu przy biurku siedziała postać z twarzą zasłoniętą ciemnym kapturem. Obserwowałem każdy ruch postaci bardzo dokładnie. No wiesz, zboczenie zawodowe. Każdy krok, gwałtowny wdech, zachwianą postawę, każdy dźwięk. Nic nie mogło umknąć mojej uwadze. - Nie jest pan taki jak reszta naburmuszonych psychologów którzy usilnie chcą wepchnąć nam jaki ten świat jest piękni, a my zepsute, chore psychiczne dzieciaki tylko go psujemy.. Wbrew pozorom, mamy dość sporo wspólnego, zgadza się? - zapytała w prost wysokim, a zarazem zdławionym, lekko przytłumionym głosem. Odpowiedziałem to co zwykle na takie pytania. Jednak jak zawsze nie byłem pewny co mam zrobić. Potwierdzić? Zaprzeczyć? Za każdym razem odpowiadałem tak samo, mimo świadomości, że mogę się potknąć. A to potkniecie było by pierwsze, a zarazem ostatnie. - Każdego coś ze sobą łączy, ale możesz mieć rację, że mamy ze sobą wiele spólnego. - odparłem bez okazywania większych emocji. - Kłamiesz. - oznajmiła ze spokojem jakby właśnie zapowiadała pogodę na jutrzejszy dzień na Karaibach.
Zabij! Sięgnij po to co kryjesz pod maską. Zabij. Takie słowa szeptał mi do ucha Mój Mroczny pasażer. Nie! Krzyknąłem w głąb siebie, a postać wstała. Była dużo wyższa ode mnie. Chwyciła mnie ręką za marynarkę i podniosła jakbym był piórkiem. - Łżesz, niczym pies. - rzuciła mnie prosto w ścianę wyłożoną częściowo zdartą już, ciemną tapetą, a ja otworzyłem oczy. Stałem w tym samym miejscu z trzęsącymi się rękoma.
Ktoś wszedł. Odwróciłem się gwałtownie. To znowu ona. - Zabiłeś ją. Umierała ci na rękach. Zabiłeś! Zabijasz każdego. - wymierzyła mi policzek, ale jej dłoń jedynie rozmyła się mi przed twarzą. -Nazywasz się Ethan Blackburn, masz 24 lata, mało jak na pedagoga, nie uważasz? - zadała mi retoryczne pytanie popychając na biurko. Kiedy na nim leżałem przytrzymała mnie i wyjęła ozdobny sztylet. - Kiedy miałeś sześć lat ojciec, na twoich oczach zadźgał matkę nożem. Potem zaczęły się rodziny zastępcze. - wbiła ostrze w blat o zaledwie milimetry mijając moją głowę. - Drugi ojciec gasił na mnie papierosy, a matka znęcała się psychicznie. Dlatego ich zabiłeś? Dlaczego to zrobiłeś? - subtelność jej pytań sprawiła, że moje alter ego we mnie ucichło. Znów mnie podniosła i rzuciła o ścianę krzycząc -Dlaczego?! - potem rozpłynęła się w powietrzu. Jedynym znakiem jej obecności pozostał krzyk obijający się od mojej głowy.
- Ethan kochanie, o czym tak myślisz? - podniosłem głowę znad gazety. - Nad niczym skarbie. - uśmiechnąłem się życzliwie.